Minirecenzja Shadowdark

Poniższa recenzja została do nas nadesłana w ramach konkursu minirecenzji w trakcie tygodnia gier OSR przez Wafergixa. Dziękujemy!

Zagrałem w Shadowdark raz i wiecie co? Piszę krótko. Dla osoby, która zagrała w tym roku w 72 gry jest to po prostu kolejny dedekoid, mocno podobny do Dungeons & Dragons 5e. Kilka gatunków i klas, wraz z ich punktami zdrowia, bronią i zdolnościami. Pod tym względem nic specjalnego. Ale to mierzenie czasu!

Gra zakłada, że pochodnia pali się godzinę w czasie rzeczywistym, a kiedy zgaśnie, dzieją się złe rzeczy, a postacie nie mają jak przeciwstawić się widzącym i czającym się zwykle w ciemnościach potworom. My graliśmy na połowie tego czasu (30 minut na pochodnię) i wiecie co? Zaryzykowałbym nawet 15-20 minut! Było super! Wszyscy skupieni na grze, minimum kłótni i gadania o bzdurach. Pochodnia się pali, więc koncentrujemy się, szukamy skarbów, badamy teren, rozwiązujemy zagadki i omijamy przeciwności.

Już choćby dla tej jednej cudownej zasady warto grę poznać lub podkraść tę mądrość. Dungeons & Dragons 5e to gra, w której opis „to ja go tnę” i rzut na trafienie plus obrażenia w zupełności wystarczy, a jednak ludzie potrafią przez minutę lub dwie opisywać, jakie wygibasy wyczynia ich postać, chociaż nie ma to żadnego wpływu na rozgrywkę. Nudziło mnie to niezmiernie w tych nielicznych przypadkach, kiedy grałem w piątą edycję i czekałem na swoją turę. Mierzenie czasu (zwłaszcza z tym newralgicznym momentem zmiany: „Kasandra, teraz odpal swoją, moja już gaśnie!”.) daje tak wiele, odbierając grającym chęć do zbędnych i nieznaczących opisów, że to aż szok! To wspaniały przykład zasady: „czasem mniej znaczy więcej”.

Polecam Shadowdarka na opcjonalnej (podręcznikowej) zasadzie krócej płonących pochodni, jeśli tak jak ja lubicie, gdy grupa jest skupiona na grze i na bieżącym zadaniu. Emocje i napięcie przyjdą same wraz z dogasającymi pochodniami!